„TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”. Książka do której wracam
Są pewne książki do których zawsze warto wrócić, zwłaszcza podczas wakacji. Pamiętam, że uważne przeczytanie blisko 350 stron zajęło kilka wieczorów. Dysponowałem wydrukiem przed publikacją książki, więc poczucie obowiązku nakazało wgryźć się w treść, a nie jedynie liznąć, poniekąd obcy dla cepra, temat. I pochłonąłem, z przyjemnością.
Opisanie działalności TOPR-u to trudne zadanie z racji historycznych zawieruch, które spotykały organizację. Wiało porywiście ze wschodu, bywało że na krótko z zachodu, przynosząc odwilż. Pojawiały się także gwałtowne, lokalne burze. Jednak zawsze, co jest wyraźnie podkreślone w książce, na straży honoru i logiki stali mądrzy ludzie. Niemądrzy chcieli zaszkodzić.
Historia instytucji to jednak pestka – dziecinna igraszka, kaszka z mlekiem – w porównaniu z próbą nakreślenia charakterów jej członków i opisem ich wyczynów. Szacun dla autorki. Dlaczego szacun, a nie górnolotne „chylę czoła” bądź „chapeau bas”, dowiecie się wkrótce – słowa te kieruję do osób, które jeszcze nie sięgnęły po historię TOPR-u pióra Beaty Sabały-Zielińskiej.
Rycerze Błękitnego Krzyża, bo tak mówi się o toprowcach, są skryci, skupieni, obce jest im wygrzewanie się w blasku fleszy i skupianie na sobie uwagi mediów. O dziwo, na kartach książki opowiedzieli wiele, zaskakująco wiele. O własnych przygodach, o kolegach po fachu, górach, ceprach, ludzkiej głupocie, braku pokory, ambicjach, sprawach błahych, przyziemnych, wszelakich i ostatecznych. Prawie każda opowieść to scenariusz do rozwinięcia.
Beata Sabała-Zielińska, w ciągu wielu lat reporterskiej pracy udowodniła ratownikom, że w odróżnieniu od dziennikarzy spoza Zakopanego rozumie ich fach, rzemiosło, logikę i nie ma co ukrywać – osobliwe śmiesznostki i zachowania. „Zetka”, bo tak o niej mówią toprowcy na potrzeby książki przeprowadziła 50 wywiadów. Pozostały jednak pytania na które panowie nie udzielili odpowiedzi. Nie poskutkowały podchody, trudy, starania i dążenia. Zamilkli jak śpiący rycerze.
„Jak wysoko sięga miłość – życie po Broad Peak” to poprzednia publikacja autorki. Wzruszającą opowieść żony Macieja Berbeki toczyła się w dwóch wymiarach. Nad kubkiem herbaty w zakopiańskim domu wdowy po himalaiście i na Dachu Świata.
Porównanie „TOPR-u” do poprzedniej książki uzmysławia, że Rycerze Błękitnego Krzyża to „gruby” temat i nie lada wyzwanie, zarazem pierwsza tego typu publikacja na rynku wydawniczym. Panowie ratownicy do niedawna tworzyli niezdobyty bastion. Przede wszystkim dla mediów żądnych długich i fascynujących opowieści. W 2016 roku przyszła „Zetka” i bastion zdobyła.
W scenariuszu akcji ratunkowych nie ma miejsca na błędy, akcja toczy się wartko, wymaga precyzji i opanowania. Materia nad którą pracowała autorka narzuciła opisanie rzeczywistości w podobny sposób. Precyzja i wyważenie to słowa klucze. Historia zbyt ubogacona literacko trąciłaby kiczem, a panowie, jakkolwiek nie chwaląc ich fachowości, swoje wady, chociaż skrzętnie ukrywane, posiadają. Trzeba było ich delikatnie odbrązowić.
TOPR to gigantyczna porcja wiedzy technicznej, procesów fizjologicznych w organizmie człowieka czy faktów z dziedziny sportu. Myślę, że udało się przekazać pewne niuanse pracy ratownika sprawnie i obrazowo, bo jest to książka pełna obrazów, gwałtownych zjawisk przyrody.
Zawodowcy powiedzą pewnie, no nie do końca tak, zrobiłbym inaczej, ale nie ulega kwestii, że jako laik zrozumiałem wszystko; lub prawie wszystko. Czego nie zrozumiałem, znalazłem w przypisach lub nakreśliłem w głowie.
Czytelnik jest subtelnie prowadzony za rękę w czym pomaga doza humoru. Kamienne twarze ratowników poza akcjami promienieją uśmiechem. Z tej książki dowiecie się w jaki sposób może ocalić życie czerwony stanik, dlaczego toprowcom zawdzięczamy socjalizm w Europie i ile prawdy jest w tym, że po pracy tańczą na stołach a organizowane przez nich balangi trwają do białego rana.
Opowieść o ratownikach spod Giewontu jest wielowymiarowa, wieloaspektowa i wielowątkowa. Wszystkiego jest wiele, jak w wieloświecie. Gdy odłożyłem książkę na półkę sięgnąłem po telefon i zainstalowałem aplikację „ratunek”. Sprawdziłem pogodę on-line na Kasprowym. Odkurzyłem zapomniany twardy dysk i wydobyłem z niego zdjęcia sprzed 10 lat. Widać na nich znicz, który zapaliłem na Giewoncie 2 listopada 2013 roku. Czułem się wtedy jakbym uratował komuś życie.
Jeżeli książki są lustrem i widzimy w nich tylko to co już mamy w sobie, warto sięgnąć po opowieść o toprowcach. Może dzięki niej poczujemy się lepsi?
Tomasz Burek